poniedziałek, 29 lipca 2013

Imagin "Coś kończy się, żeby coś mogło trwać" (z Harrym)

To wszystko jest już bez sensu. Nie daje rady. Kolejna kłótnia, kolejne łzy. Czekam na niego jak głupia przez tyle czasu, gdy jest w trasie i świetnie się bawi, a gdy już wraca, tylko kłótnie, kłótnie, o wszystko, o byle co. Miłość. Dlaczego musi być tak okrutna? Dlaczego musi się kończyć, wypalać? Właśnie. Pomiędzy mną a Harrym coś się skończyło, runęło jak domek z kart, tak nagle i bezsensownie.
Siedze w fotelu z podkulonymi nogami i cicho płacze. Podnosze wzrok i widze jego, wpatrzonego we mnie. Stoi z założonymi rękoma, oparty o szafkę. Patrzymy na siebie uważnie. W jego oczach nie widze już tej dawnej miłości, jak kiedyś, tego blasku, który tak mnie pociągał i kusił. Pozostała tam tylko złość i … nic więcej. Patrzy na mnie z zawodem, jakbym coś zrobiła. Po moim policzku spływa łza. Nie mogę, nie mogę wytrzymać tego bijącego chłodem Harrego. To nie ten sam człowiek, w którym się zakochałam, nie ten. Gdy tak na niego patrze, podejmuje decyzje i bez słowa wychodzę z pokoju. To trudne, ale słuszne. Wchodze do naszej wspólnej sypialni, przesiąkniętej tyloma wspomnieniami. Żałuję, bardzo żałuję, ale co mam zrobić? Nie mogę zostać, nie dam rady. W pośpiechu pakuję do walizki swoje ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. Po chwili jestem gotowa, gotowa, by zacząć nowy rozdział w życiu. Wchodzę do salonu, w którym stoi Harry, w tej samej pozie co wcześniej.
- Harry…
Podnosi wzrok, ale nic nie mówi.
- Odchodzę.
Znowu nic. Jego wzrok jest pusty. Jakbym widziała ciało, w którym brak duszy. Obserwuje, jak jego oczy, mimo obcego wyrazu, napełniają się łzami. Jednak on nie płacze, w przeciwieństwie do mnie.
- Za parę dni, wrócę po reszte moich rzeczy i oddam ci klucze.
Cisza.
- Harry?
- Tak? – słyszę jego ochrypnięty głos, który tyle razy dawał mi ukojnie. Lecz nie dziś, nie teraz.
- Przykro mi, że tak to się skończyło – zaczynam – Myślałam, że to będzie coś więcej, coś na całe życie … - przerywam, dławiąc się łzami.
- Myliłam się.
Widzę, jak po jego policzku spływa pojedyncza łza. Odruchowo wycieram ją palcem, przywołując na twarz wymuszony uśmiech. Kąciki jego ust unoszą się lekko, lecz również jest to wymuszone.
- Ja naprawdę cię kochałam – wspinam się na palce i delikatnie całuję go w usta. To moje pożegnanie.
- Żegnaj, Harry – odwracam się i powolnym krokiem odchodzę. Gdy już jestem przy drzwiach słyszę:
- Żegnaj [t.i]. Mi też jest przykro.
Wychodzę. Stoję tak jeszcze przed domem dobrych parę minut, próbując uspokoić myśli. Zaczyna padać, a ja ruszam na przód, ciągnąc za sobą walizkę. Nie obchodzi mnie dokąd idę, to nie jest ważne. Ważne jest to, że nie ma już NAS. Jestem tylko ja i on, od teraz prawie obcy sobie ludzie. Los nie jest sprawiedliwy, życie nie jest sprawiedliwe. NIC nie jest sprawiedliwe.

I tak właśnie umierają marzenia… i nadzieja, na lepsze jutro.

                        …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz