To wszystko jest już bez sensu. Nie daje rady. Kolejna
kłótnia, kolejne łzy. Czekam na niego jak głupia przez tyle czasu, gdy jest w
trasie i świetnie się bawi, a gdy już wraca, tylko kłótnie, kłótnie, o
wszystko, o byle co. Miłość. Dlaczego musi być tak okrutna? Dlaczego musi się
kończyć, wypalać? Właśnie. Pomiędzy mną a Harrym coś się skończyło, runęło jak
domek z kart, tak nagle i bezsensownie.
Siedze w fotelu z podkulonymi nogami i cicho płacze.
Podnosze wzrok i widze jego, wpatrzonego we mnie. Stoi z założonymi rękoma,
oparty o szafkę. Patrzymy na siebie uważnie. W jego oczach nie widze już tej
dawnej miłości, jak kiedyś, tego blasku, który tak mnie pociągał i kusił.
Pozostała tam tylko złość i … nic więcej. Patrzy na mnie z zawodem, jakbym coś zrobiła.
Po moim policzku spływa łza. Nie mogę, nie mogę wytrzymać tego bijącego chłodem
Harrego. To nie ten sam człowiek, w którym się zakochałam, nie ten. Gdy tak na
niego patrze, podejmuje decyzje i bez słowa wychodzę z pokoju. To trudne, ale
słuszne. Wchodze do naszej wspólnej sypialni, przesiąkniętej tyloma
wspomnieniami. Żałuję, bardzo żałuję, ale co mam zrobić? Nie mogę zostać, nie
dam rady. W pośpiechu pakuję do walizki swoje ubrania i najpotrzebniejsze
rzeczy. Po chwili jestem gotowa, gotowa, by zacząć nowy rozdział w życiu.
Wchodzę do salonu, w którym stoi Harry, w tej samej pozie co wcześniej.
- Harry…
Podnosi wzrok, ale nic nie mówi.
- Odchodzę.
Znowu nic. Jego wzrok jest pusty. Jakbym widziała ciało, w
którym brak duszy. Obserwuje, jak jego oczy, mimo obcego wyrazu, napełniają się
łzami. Jednak on nie płacze, w przeciwieństwie do mnie.
- Za parę dni, wrócę po reszte moich rzeczy i oddam ci
klucze.
Cisza.
- Harry?
- Tak? – słyszę jego ochrypnięty głos, który tyle razy dawał
mi ukojnie. Lecz nie dziś, nie teraz.
- Przykro mi, że tak to się skończyło – zaczynam – Myślałam,
że to będzie coś więcej, coś na całe życie … - przerywam, dławiąc się łzami.
- Myliłam się.
Widzę, jak po jego policzku spływa pojedyncza łza. Odruchowo
wycieram ją palcem, przywołując na twarz wymuszony uśmiech. Kąciki jego ust
unoszą się lekko, lecz również jest to wymuszone.
- Ja naprawdę cię kochałam – wspinam się na palce i
delikatnie całuję go w usta. To moje pożegnanie.
- Żegnaj, Harry – odwracam się i powolnym krokiem odchodzę.
Gdy już jestem przy drzwiach słyszę:
- Żegnaj [t.i]. Mi też jest przykro.
Wychodzę. Stoję tak jeszcze przed domem dobrych parę minut,
próbując uspokoić myśli. Zaczyna padać, a ja ruszam na przód, ciągnąc za sobą
walizkę. Nie obchodzi mnie dokąd idę, to nie jest ważne. Ważne jest to, że nie
ma już NAS. Jestem tylko ja i on, od teraz prawie obcy sobie ludzie. Los nie
jest sprawiedliwy, życie nie jest sprawiedliwe. NIC nie jest sprawiedliwe.
I tak właśnie umierają marzenia… i nadzieja, na lepsze
jutro.
…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz